Witajcie,
Możecie mi wierzyć lub nie, ale taca, bohaterka dzisiejszego wpisu jest starsza ode mnie. Należała do mojej mamy, a wcześniej pewnie do jej mamy, czyli mojej babci, kto wie...
Czas jej nie oszczędzał, użytkownicy i korniki również. :)
Do tego jakieś pęknięcie, liczne plamy.
Jej lata i serwowane trunki można było wyczytać niczym z otwartej księgi.
Dzisiaj jest moja. Ubytki i dziurki zlikwidowałam za pomocą szpachli do drewna, wyszlifowałam, pomalowałam na biały mat, potem dwa podejścia do transferu
(ponieważ za pierwszym razem papier z grafiką zabrał ze sobą farbę :),
a na koniec zabezpieczyłam trzykrotnie woskiem.
Teraz prezentuje się tak:
Być może niektórzy by się jej pozbyli bez mrugnięcia okiem. Ja po cichutku liczę na to,
że za taki lifting i danie drugiej szansy, będzie mi wiernie służyła,
jeszcze przez długi czas. Oczywiście we współpracy z moim A.
Może w sobotę leniwe śniadanko w łóżku? ;P
Buźka!
B.