piątek, 28 lutego 2014

Rośnie mi zielone

Grubosz, nazywany przez wszystkich drzewkiem szczęścia to wyjątkowo odporna na moje zaniedbania roślina. Nie bez powodu się tak nazywa, bo niewątpliwie ma wielkie szczęście, że przetrwała w moim domu. :) Nie wymaga wielkiego zaangażowania i dzięki Bogu, bo susze i powodzie jakie funduję moim roślinom, wiele z nich już zabiło. Delikatne kwiaty nie mają przy mnie szans na przetrwanie. Nie mam ręki do roślin i nic na to nie poradzę, ale lubię je, więc nie brakuje ich w moim domu. Jednak zostały już tylko te, z bardzo silną wolą przetrwania, które przez lata nauczyły się żyć ze mną pod jednym dachem. 




 Jako że czasem mam przypływ czułości również do moich roślin, postanowiłam w godnych warunkach rozmnożyć moje 'szczęśliwe' drzewko. Maleńkie sadzonki znalezione w ziemi dostały swój kawałek ogródka i zdecydowanie więcej światła. Tak - znalezione, bo kto ma to drzewko wie, że samo świetnie sobie radzi z rozmnażaniem. Wystarczy, że listek upadnie na ziemię i przy dobrym położeniu, po niedługim czasie się ukorzenia. :) 



Jak przesadzę na wiosnę drzewko - matkę, to młode wrócą do korzeni, na razie regularnie dostarczam im wody i sumiennie DBAM. :) 
To takie postanowienie noworoczne, że zacznę dbać o moje rośliny, więc zobaczymy. 
Mało tego, w ramach akcji 'wiem co jem', zamierzam na wiosnę wysiać ulubione zioła na potrzeby swojej rodziny. Co z tego wyjdzie - nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak na razie nasionka wszelakie zakupiłam i z pewnością podzielę się z Wami etapami prac.




A tutaj jeszcze jedno małe zielone, które całkiem szybko mi rośnie - moje młodsze dziecię.
...i fota z cyklu: 'matka, daj już spokój z tymi zdjęciami' :)




Pozdrawiam Was zielono,
Basia

poniedziałek, 24 lutego 2014

Babeczka na zewnątrz - Chorwacja

Dzisiaj będzie krótko i nie na temat :) 
Przeglądając zdjęcia z Chorwacji (w poszukiwaniu foty kamyków na potrzeby 
poprzedniego posta), trafiłam na kilka fajnych kadrów i byłabym egoistką, 
gdybym się nimi nie podzieliła z Wami. 
Ale żeby nie było tak całkiem OT, będzie to dosłownie szczypta lokalnej architektury.


  Chorwację kocham za przejrzystą wodę, lawendę, gościnność 'tubylców', słodziutkie nalewki figowe i drzewka oliwne... Za znośne letnie temperatury, przystępność cenową 
i w dalszym ciągu mnogość dzikich miejsc, gdzie przepiękna przyroda, 
nietknięta ręką turystów, zadziwia i cieszy oko.
Może ten mój krótki wspominajkowy post zainspiruje kogoś 
do wyboru tego kraju jako celu na najbliższy urlop. :)


Zrobiło się Wam jeszcze cieplej w ten i tak już mało zimowy dzionek? :)


Pozdrawiam
Basia  

piątek, 21 lutego 2014

Kamienie nieco mniej szlachetne




Jakiś czas temu, będąc z rodzinką na wakacjach, odwiedziłam małą lokalną art-galerię. Zakochałam się wówczas w obrazku stworzonym przez jakiegoś miejscowego artystę. Urzekła mnie jego prostota, minimalizm i fakt, że powstał jedynie z darów natury i wyobraźni. Musiałam go mieć!
Niestety cena nie była już taka urzekająca. W przeliczeniu na PLNy to było ok. 170zł. 
Może gdyby nie był to ostatni dzień urlopu... Może gdybym podczas tego pobytu wydawała mniej na lody... A może gdybym więcej zarabiała...? :) 
Z drugiej strony przecież, nie był zrobiony z niczego,  
co nie byłoby dostępne na wyciągnięcie ręki. (jak pomyślała - tak zrobiła ;) 
Zgarnęłam do woreczka na plaży trzy garście kamyków oraz kilka wytrawionych przez morze patyczków i tak powstała moja wersja tej wakacyjnej pamiątki, za bagatelną cenę dobrze nam wszystkim znanej ramki. :)





A że kamyków zostało mi jeszcze sporo, mam już pomysły na następne obrazki.
Oby tylko nie musiały znów czekać 1,5 roku od pomysłu do wykonania, 
bo ze mną to różnie bywa. :)





Pzdr, Basia! :)

poniedziałek, 17 lutego 2014

Klamociarnie, second handy i babcine strychy...

Oj, zaraziłyście mnie babeczki... 

Słabość do staroci nabyłam z wiekiem (chyba stare do starego ciągnie ;). A tak poważnie, to minął mi okres młodzieńczego minimalizmu i z szacunkiem zaczęłam patrzeć na wiekowe, nadszarpnięte zębem czasu przedmioty, które można ustawiać po kątach, by nie zaznać nudy przy sprzątaniu. Czasem starzeją się z godnością i cieszą oko swoim oryginalnym wyglądem, a czasem tylko nadanie im drugiej młodości, jest dla nich ratunkiem od całkowitej destrukcji. Niejednokrotnie, wyparte przez pachnące nowością przedmioty, pełnią w naszych domach jedynie rolę dekoracyjną, ale potrafią idealnie wpisać się we współczesne wnętrze, by jeszcze bardziej nadać mu wyjątkowego charakteru. Wyjątkowego, bo każdy staroć kryje za sobą jakąś historię i to w nich jest najbardziej pociągające. 



Ale do czego zmierzałam. Podczytując blogi wnętrzarskie zaobserwowałam, że na wielu występuje zjawisko szperactwa. Targi staroci, klamociarnie, babcine strychy i zapomniane piwnice są miejscami pożądania wielu kobiet, studząc tym samym mocno potrzebę zygzakowania po galeriach handlowych, w pogoni za najnowszą kolekcją. Może to epidemia, choroba zakaźna przenoszona drogą hmmm... elektroniczną, :) jednak cieszy serducho, bo im więcej szperaczy, tym więcej zapomnianych przez świat przedmiotów, znajdzie swój nowy dom i jeszcze raz dostanie swoje 5 minut.
Sama ostatnio mam dziwne objawy, gdyż coraz częściej bywam w miejscach, gdzie mocno wieje przeszłością. Diagnoza - ZARAŻONA! :)



PS: w dzisiejszym poście udział wzięła niciarka, która ma więcej lat niż ja i aż prosi się o drugą szansę. Jest duża i pojemna, i mam już wizję jak powinna wyglądać, jednak za każdym razem jak sobie pomyślę o ilości szlifowania, to od razu sobie przypominam ile innych ważnych rzeczy mam do zrobienia. :)
Pojawiły się również młynki, które mieszkają w mojej kuchni od lat. Teraz kuchnia przeniosła się pod inny adres, a w ślad za nią one. I pomimo że jeden z nich (metalowy) jest już mocno zamortyzowany, nie planuję się z nimi rozstawać, bo mam je po babci.
Do zdjęcia załapała się również Pchełka, która ku przerażeniu mojego A. z nieukrywaną fascynacją przygląda się warstwie kurzu na niciarce prababci. Moja krew. :) 


Pozdrawiam,
BB.

piątek, 14 lutego 2014

"Piątek czternastego" (lutego)

14 luty - szumnie nazywany świętem zakochanych dzień, w którym zazwyczaj sporo się dzieje. Gdzie się człowiek nie obróci - czerwono. Wszelkie otaczające nas przedmioty przybierają kształt serca, z radiowych głośników sączą się pościelówy, że już nie wspomnę o masowo obleganych restauracjach i knajpach, w których to serwowane są zazwyczaj dania-afrodyzjaki i kolorowe drinki o wymyślnych seksualnych nazwach. I to wszystko po to, by zasygnalizować światu że jesteśmy zakochani...? 



Oj, nie jestem zgorzkniałą babą, która po kilku latach małżeństwa zatraciła już ten romantyczny fragment swojej natury. Wbrew przeciwnie. Z biegiem lat bardziej dojrzale podchodzę do tematu i osiągnęłam już etap, w którym wychodzi się z założenia, że nasze uczucia nie potrzebują swojego święta żeby je celebrować. Bo czy kwiaty otrzymane bez okazji nie pachną ciekawiej? Czy wolny czas, wysupłany w połowie tygodnia na wspólny spacer nie cieszy bardziej? 



Życzę wszystkim, żeby Wasze serducha były 'gorące' codziennie, 
przez okrągły rok, a drobne oznaki sympatii nie były wymuszane 
tylko tą konkretną datą w kalendarzu. ;)  

Basia B.

czwartek, 13 lutego 2014

Z tęsknoty za latem

Jeszcze niedawno goniłam z aparatem pierwsze promienie wiosny, 
a wczoraj za oknem zima znów pokazała swoje najmniej urokliwe oblicze. 
Temperatura około zera i śnieg z deszczem nie nastrajają pozytywnie.
Jednak jakiś wewnętrzny bunt przeciw depresyjny kazał mi zająć się czymś, 
co odwróci moją uwagę od aury panującej na zewnątrz. 
I tak oto zrobiłam sobie ptaszki. :)



Na podobne natrafiłam swego czasu w sieci, kosztowały 69,- sztuka, ale chyba były z kamienia. Moje są z masy papierowej i solnej, i mimo że kosztowały grosze, 
prawie nie odbiegają wyglądem od tamtych. :)

Przepis znalazłam na House of Art i nieznacznie go zmodyfikowałam. 
Wolę takie trochę bardziej ascetyczne. 
Poza tym nie miałam pod ręką małych deseczek więc podstawy zrobiłam z masy solnej.




Teraz stoją dumnie w sypialni i przywołują na myśl ciepły, letni, 
wręcz wakacyjny klimat.

Przetrwałam kolejny dzień zimy - cel osiągnięty!


Pozdrawiam,
Basia

wtorek, 4 lutego 2014

Gra w światło-cienie

Dzisiaj mamy piękny zimowy poranek. 
Słońce zlizało już delikatny, poranny szron i zawitało do mojego domu, 
by na chwilę odbić na ścianie swoją buzię... 
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam te słoneczne 'malowidła'. 
(podobnie ja te, które zostawia mróz). 
A że zima jak na razie nas oszczędza, przy śniadaniu mogę cieszyć rozespane oczy takim widokiem...


Dostaję wówczas energetycznego kopa. 
Do tego gorąca 'mała czarna' i mogę funkcjonować na pełnych obrotach 
(chociaż jak na razie tylko jako pełnoetatowa mamuśka :). 
No cóż, jestem ładowana na energię słoneczną, a moje akumulatorki już błagają o wiosnę.


Swoją drogą cieszę się, że jeszcze nie wszystkie ściany w domu zostały w pełni zagospodarowane 
i jest w nim miejsce dla takich 'obrazków'.


Basia